kwi 07 2005

Wiara, nadzieja i pokój.


Komentarze: 5

Dlaczego tak jest ?

 

Przez większość życia nienawidziłem Boga, nienawidziłem religii katolickiej, wypierałem się tego na wszelkie możliwe sposoby. Od wczesnych lat dzieciństwa, mocna wiara moich rodziców powodowała bunt we mnie do wiary. Chodzenie na msze wyśmiewanie się ze wszystkiego i z głupoty ludzkiej ze ślepo idą za czymś czego nie ma. To wszystko zaczęło się bardzo wcześnie, na początku byłem małym gówniarzem który czując respekt przed rodzicami ze może oberwać chodziłem do kościoła katolickiego, by mieć własny grosz własne oszczędności pieniądze które dawali mi rodzice na tace odkładałem dla siebie. Później  poszedłem do komunii, a jak stawałem się coraz starszy zacząłem to olewać, wolałem pójść z kumplami, nawet ich namówić do innych złych rzeczy byle by w kościele nie siedzieć, bunt do księży na religii i złe zachowanie oraz nie szanowanie kościoła. To był mój świat. W wieku 12 lat zrobiłem cos co moim zdaniem nie miało już odwrotu, parę lat później czułem że nawet jeśli kiedyś bym chciał wrócić do tego to już nie wrócę, bo jestem przez Boga potępiony. Ale wtedy mnie to nie obchodziło zrobiłem co zrobiłem i miałem gdzieś co Boga, wszystko co mnie złego spotykało w życiu zawsze obwiniałem Jego, ze mnie nienawidzi. (dlaczego – teraz sadze ze to tez było spowodowane rodzicami, bo oni zagorzali katolicy, a za byle pierdole obrywałem w domu od nich, wiec pewnie wtedy myślałem sobie skoro tacy ludzie są katolikami i to przez katolicyzm jest uznawane za dobro – wiec to by wyjaśniało dlaczego tak bardzo znienawidziłem cała ta religie)

Tak było przez długi okres czasu, później zaczęła się szkoła średnia, uciekanie przed problemami do alkoholu, wojny z rodzicami w domu, chęć śmierci odejścia ze świata na którym się nie jest potrzebnym. Czasami we śnie proszenie Boga o to by pomógł w odejściu z tego świata, a w dzień zagłębianie się we wszystko co było nastawione tylko antykatolicko (literatura, otoczenie) i nienawiść w sercu ze Bóg mnie nie wysłuchał. W końcu kiedyś usłyszałem od kumpla ze Papież do Polski przyjeżdża, ale nic mnie on nie obchodził – dla mnie był zwykłym człowiekiem który dopchał się do władzy i wciska ludziom kit na lepsze jutro. Pamiętam ze kumpel wpadł wtedy na pomysł ze może pojedziemy do Krakowa przynajmniej zobaczyć, a za chwile drugi kumpel wyskoczył z tym ze ma lepszy pomysł żebyśmy pojechali do Krakowa trochę skinów potępić, no i oczywiście już plany itp. (już wtedy miałem problemy z nogą, kumpel mnie potracił lekko i skręciłem nogę w kolanie – kumple przeze mnie nie pojechali a ja przeleżałem w domu tydzień czasu). A w szkole na religii księża mnie tak doskonale znali (zwłaszcza proboszcz) ze nic mi nie byli w stanie zrobić woleli mnie unikać a na lekcji religii woleli mnie nie prowokować. Bo potrafiłem pościć wiązankę tak ze księdza zatykało, a proboszcz kiedyś na pierwszych zajęciach pamiętam ze położył mi rękę na ramieniu (bo taki miał zwyczaj), a ja zrobiłem coś ze już nigdy więcej mnie nie dotknął ani nawet słowem się do mnie nie odezwał. Jak rozmawiałem z kimś na lekcji nigdy do mnie nie powiedział nic tylko do osoby z która rozmawiałem by się przesiadła albo cos w tym stylu. Wiedział ze się ze mną nie dogada i czuł pewien respekt do mnie a ja po prostu potrzebowałem pomocy której mi nie potrafił nikt udzielić. W końcu w wieku 20 lat nim obroniłem maturę wydarzyło się coś – przez co przeszedłem poważne załamanie psychiczne (chyba już nie wytrzymałem tego wszystkiego). Chciałem po prostu zniknąć od wszystkich znaleźć się gdzieś jak najdalej stąd a może nawet w innym świecie. Wtedy zdarzyło się coś co wpłynęło na odmienianie się mojego życia. Moi rodzice odnaleźli mnie wyjaśnili wiele i wiele zrozumiałem (heh właśnie mam oczy pełne łez).

 

Oczywiście nie od razu Rzym zbudowano, ten proces trochę musiał trwać ale było lepiej na studiach na pierwszym roku zacząłem bawić się narkotykami – przez pierwszy rok w ogóle nie zdawałem sobie sprawy ze jestem na studiach. Znałem pewna wspaniała dziewczynę katoliczkę, zaproponowała mi ze pójdzie kiedyś ze mną do kościoła, po raz pierwszy raz w życiu czułem się jak by kazanie które ksiądz mówił było skierowane bezpośrednio do mojej osoby. Po pierwszym roku skończyłem z narkotykami, któregoś zimowego dnia w niedziele przechadzając się po mieście uznałem ze po jaka cholere mam marznąć kiedy mogę sobie w kościele postać. I tak od 18 stycznia 2004 chodzę do kościołka nie opuściłem żadnej mszy (chyba ze byłem chory). Jak zacząłem chodzić do kościołka poznałem wiele osób które mi wyjaśniły ze Bóg nigdy się na mnie nie mścił ze wszystkie złe rzeczy które mnie spotykały to były kłody rzucane mi pod nogi po to by sprawdzić mnie, to miało mnie nauczyć – by wiele wynieść z życia z różnych sytuacji które mnie spotykały. W końcu to zrozumiałem, później poznałem pewna dziewczynę którą pokochałem a która nauczyła mnie kochać Boga. A parę dni temu się rozchorowałem w czwartek czułem ze się przeziębiłem w piątek już rano jak wstałem byłem chory, dowiedziałem się ze Jan Paweł II umiera, poczułem ze moja choroba jest pokutą skoro w tym samym czasie się rozchorowałem co Papież. Nim umarł przez te dni było mi żal go i czułem pustkę wielką w sobie ze nigdy nie miałem okazji go poznać. Od kiedy umarł w mym sercu jest wielki smutek i żal, żal za to ze tak w życiu swoim narozrabiałem i nie wiem czy kiedy kolwiek Bóg mi to wybaczy nie wiem. Choć bym miałbyć już na zawsze potępiony – będę starał się odbudowywać wiarę w niego, chce go kochać bo on nigdy mnie nie opuścił choć byłem zły na niego. Papież umarł a ja się buntuje przeciwko temu nie chciałem by umarł – ten smutek i rozpacz wielu za nim wzbudziła we mnie chęć interesowania się jego życiem, bronienia go. Czasami płacze ze odszedł – czuje tak ogromny smutek i rozpacz w sercu że odszedł i nie wiem dlaczego to czuje. Wiem że nie byłem dobrym człowiekiem, zawsze kroczyłem własnymi drogami i nie szedłem na ustępstwa. Teraz choć w sercu mam wielką chęć zmiany nawracania się nie wiem czy jestem w stanie zmyć swoje grzechy, grzechy przeszłości za to co uczyniłem. Może kiedyś zostanie mi wszystko przebaczone, a może nie. Jeśli nie trudno nie będę go winił za to sam gdybym był ojcem i miał takiego syna ciężko było by mi wybaczyć mu, wiec nie oczekuje wybaczenia z jego strony. Ale chce to odpokutować, chciałbym by mi dał szanse i będę się o to starał długo. Zawsze w życiu pomagałem innym służyłem dobrą radą choć nigdy nie potrafiłem pomóc sobie. Nikt mi nie potrafił pomóc. Może dlatego że nie pozwalałem innym na to by mi pomogli.

 

A co będzie dalej ?

Nie wiem nie potrafię na to pytanie teraz sobie odpowiedzieć, mam nadzieje ze będzie dobrze i z każdym dniem tylko coraz lepiej. Teraz kiedy nasz pasterz narodów odszedł będzie trudno. Ale Bóg nie odszedł zawsze będzie przy nas, może jeszcze nie raz uda nam się w życiu spotkać kogoś podobnego do Jana Pawła II. Nie znane są wyroku Boskie. Możemy tylko czekać i mieć w sercu nadzieje i miłość.

 

 

(dodane: 8.04.2005)

 

J.P II     8.04.2005 17:30

 

Zawsze tak słodko nas witałeś,

a jeszcze słodziej żegnałeś,

teraz odszedłeś już na dobre,

a myśmy pozostali z własnymi łzami.

Odszedłeś zostawiając nas,

a w sercach smutek i żal.

Myśmy nawet nie sadzili że pustkę serca,

twoja miłość wypełnia.

 

 

To co wieczne, pozostanie, tylko w naszych sercach zapisane.

 

Tak wiele nam dałeś i nie zostanie to przez nas zmarnowane.

 

Nawet umierając się nie spodziewałeś ze na tym świecie wiele serc pozyskałeś.

 

Dla mnie zawsze pozostaniesz, jako drugie dziecko Boga, do nas wysłane.

 

 

Gdyby nie Jan Paweł II i jego śmierć pewnie nigdy bym tego nie napisał, nie podzieliłbym się z wami tym. Wiec uszanujcie to jeśli potraficie.

arni : :
monika
13 kwietnia 2005, 11:59
to było naprawde piękne i jak to czytałam to widziałam Ciebie (choć \"nie znam Cie\") i tak samo jak smutek tak i radość napełniła me serduszko. pozdrawiam Cie :*
outside
09 kwietnia 2005, 13:55
wiesz... moze to tylko poruszenie, ze \"ktos\" kto wydawal sie ze bedzie \"zawsze\" tutaj, z nami... nagle zniknal... moze tylko taki Twoj szok... a moze... moze a raczej mam nadzieje, ze wstapisz na te drozki a potem na droge...ale tak juz na zawsze:*:DD
08 kwietnia 2005, 22:28
\"Nie bój się, nie lękaj się, Bóg sam wystarczy, Bóg sam wystarczy...\"
08 kwietnia 2005, 22:26
Wiesz co Bóg wybacza, więc Tobie też napewno wybaczy...Miałam jeszcze coś napisać...ale nie umiem...Pozdrawiam...:)
08 kwietnia 2005, 14:15
Niebiosa ciesza się z każdej nawróconej owieczki. :*

Dodaj komentarz